Wielu fanów zabytkowych komputerów czy oprogramowania, z którymi sam się identyfikuję, różnie się z nimi obchodzi: jedni czerpią frajdę grając w stare gry, innych interesuje tzw. wrażenie użytkownika (ang. user experience). Głównym powodem wynikającym z powstania takiego zainteresowania jest najczęściej zwykła nostalgia, choć ostatnio widzimy tendencję wzrostową osób wgłębiających się w tenże temat i wbrew pozorom to nie tylko ludzie po 30-ce czy 20-ce, ale nawet osoby w wieku szkolnym. I co najważniejsze, nie jest to zjawisko zachodzące w społeczeństwach „pierwszego świata”, ale praktycznie globalnie (no może pomijając te naprawdę biedne państwa). Zjawisko to jest tak ogromne, że za pośrednictwem Internetu możemy zakupić sprzęt z poprzednich dekad wyprodukowany dla różnych krajów bądź też oprogramowanie w wielu językach.
Ja sam zaczynałem się w to bawić, zanim jeszcze w ogóle ukończyłem pełnoletność. Bardzo mnie to intrygowało nie tylko w odniesieniu do tego, z czym miałem do czynienia w dzieciństwie, ale także w tym, jakie inne programy czy systemy operacyjne były dostępne na rynku. Jako iż język polski jest moim ojczystym językiem, odczuwam większą nostalgię do polskojęzycznych wersji oprogramowania. Od dawna też interesował mnie polski wkład włożony w informatykę w tamtych czasach, szczególnie jeżeli chodzi o dostępność programów i gier po polsku. No i tutaj zaczyna się przygoda…
Jako że sprawiało mi przyjemność korzystanie z (naturalnie dobrze przetłumaczonego) polskiego oprogramowania wszelkiej maści, to nie mogłem powstrzymać się od wyrażania żalu, gdy kiedykolwiek widziałem coś, co raz jest po polsku, a raz nie. No i kiedy dowiedziałem się, że w ogóle istniały polskie wersje takich systemów operacyjnych, jak OS/2 Warp 3 (oraz 4) czy Mac OS 7, to oczywiście poczułem się bardzo zachwycony, że jednak ta nasza Polska nie była taka zapominana na rynku IT i że nawet sama się tam starała zaistnieć, chociaż owe systemy w jakiejkolwiek wersji językowej to i tak był tak rzadki widok, że w czasach mojego dzieciństwa mogłem sobie go co najwyżej wyobrażać — bowiem nikt z moich rówieśników nigdy nie korzystał z takich rewelacji. Czuć tę dumę narodową, nieprawdaż? Jednak do czasu. Polska niestety nie jest tak ważna na świecie, jak np. taka Francja czy Niemcy i zawsze znajdą się rzeczy, które będą w ich wersjach językowych szeroko dostępne, natomiast dla nas, rodaków, będą zupełnie niedostępne. Nie będę się może rozwodził nad możliwymi powodami, dla których sytuacja wyglądała tak, a nie inaczej (zresztą tak jest do dzisiaj, tylko że i tak już jest z tym znacznie lepiej — przecież mamy już nawet środowisko programistyczne Visual Studio 2017 w pełnej polskiej wersji językowej i to już nie byle jakiej jakości jak kiedyś!), ale może po prostu przejdźmy do sedna sprawy.
Tak więc wspomniałem już o dostępności polskich wersji językowych. Ich jakość była naprawdę różna, a wiele zależało od firmy, która takimi tłumaczeniami się zajmowała. Tłumaczeniem systemu operacyjnego Windows czy oprogramowania komercyjnego różnych firm zajmowały i zajmują się w głównej mierze te same firmy, których oddziały zazwyczaj mieszczą się również w Polsce. Z grami jest inaczej – to najczęściej dystrybutorzy zajmują się tłumaczeniem. Co było w wypadku, gdy nie było takich wersji dostępnych na naszym rynku? To proste — delektowaliśmy się wersją anglojęzyczną (najczęściej), w innym wypadku szukaliśmy nieoficjalnych spolszczeń, a bardzo rzadko sami decydowaliśmy się przełożyć na nasz język taką aplikację.
Dla mnie polski interfejs jest oznaką przyjaźni mojej z urządzeniem, z jakiego korzystam. I choć angielski znam na poziomie komunikatywnym i nie mam absolutnie żadnego problemu, kiedy widzę interfejs w języku angielskim, to jednak zawsze będę czuł większy komfort, gdy aplikacja będzie się ze mną komunikowała w moim języku. Po prostu czuję, że jestem wtedy u siebie w domu. Jednym z programów, które przetłumaczyłem głównie dla siebie (i przez siebie – to ważne), to chociażby XSearch służący mi za dobre i wygodne narzędzie do wyszukiwania plików w moim laptopie z systemem Windows 7 na czele. Ale to nie jedyne miejsce, gdzie życzę sobie obcować z polskim językiem.
Podczas korzystania z systemu operacyjnego Microsoft Windows 95 zawsze czułem pewien niedosyt. Niedosyt tego, że pewne flagowe oprogramowanie (a nawet łatki!) od tej samej firmy nigdy nie doczekało się polonizacji. Takim oprogramowaniem jest chociażby dodatek Microsoft Plus! dla tego samego systemu lub też aktualizacja Winsock 2. Nie mniej jednak postanowiłem przełamać tę złą passę i sam postarałem się przetłumaczyć chociaż część plików dołączonych do nich.
W pakiecie Plus! najbardziej urzekła mnie karta Plus! we właściwościach ekranu, panel sterowania „Kompozycje pulpitu” oraz słynna gra fliperowa Space Cadet, bardziej znana użytkownikom pod nazwą 3D Pinball. W pakiecie przewinęły się również inne dodatki, jak chociażby DriveSpace czy Task Scheduler (Harmonogram zadań), ale ze względu na to, iż istnieją ich działające polskie odpowiedniki w nowszych wersjach, zignorowałem je już przy samej instalacji. Aby przetłumaczyć pliki, musiałem oprzeć się na plikach z systemu Windows NT 4.0 (PLUSTAB.DLL, PINBALL.EXE, PINBALL.HLP i PINBALL.CNT) oraz Windows 98 Wydanie drugie (THEMES.CPL i THEMES.EXE). I o ile plik wykonywalny „kosmicznego kadeta” wraz z Pomocą to zwykła podmiana, to z resztą plików trzeba było się bardziej nagimnastykować, gdyż po zwykłym zastąpieniu plików nie wszystkie operacje się udawały, np. zmiana dowolnej ikony kończyła się… niczym. Dlatego w zamian trzeba było tłumaczyć zasoby ręcznie legendarnym narzędziem Resource Hacker, ale zadanie było dziecinnie proste, ponieważ wszystkie zwroty i komunikaty wystarczyło przepisać na anglojęzyczne pliki dodatku Plus!. I w ten oto prosty sposób już zyskujemy dodatkowy polski akcent w naszej poczciwej 95-ce!
Winsock 2 był dodatkiem dziwnym. Brak zautomatyzowanego instalatora to tylko jeden z mankamentów, natomiast innym był fakt, że… najprawdopodobniej nie istniała oficjalnie dosłownie żadna inna wersja tego dodatku niż angielska! W rezultacie otrzymujemy komunikaty od systemu odnośnie protokołu TCP/IP wyłącznie po angielsku i to nieważne, z jakiej wersji językowej systemu korzystamy. Ale i tutaj nie ma przeszkody przełożyć z powrotem to, co w poprzedniej wersji Windows Sockets było w rodzimym języku (nie wszystko, bo np. aplikacja PING.EXE w czystej instalacji polskiego wydania Windows 95 OSR 2 i tak zwraca komunikaty po angielsku). Jeżeli mamy do czynienia z 16-bitową biblioteką MSTCP.DLL służącą do obsługi właściwości TCP/IP, to z pomocą przyjdzie Borland Resource Workshop 4.5 oraz, żeby nie tracić głowy nad komponowaniem własnych słów, plik MSTCP.DLL z systemu Windows 98 Wydanie drugie posiadający wszystkie potrzebne zwroty (ma ich nawet więcej) oraz okna wraz z odpowiednim umiejscowieniem kontrolek. Troszkę większy dylemat miałem z plikiem WINIPCFG.EXE, gdyż pewne wyrazy lepiej brzmią w wersji Windows 95, a inne w Windows 98 SE. Zresztą doszukałem się też innego niedopatrzenia w obu plikach, którego postarałem się już sam naprawić (patrz fragmenty poniżej). Plików TELNET.EXE i VHDCP.386 już nie tłumaczyłem ze względu na fakt, iż są dostępne odpowiednie polskojęzyczne łatki, które i tak posiadają ich wersje we właściwym języku.
Fragment zasobu MESSAGETABLE pliku WINIPCFG.EXE z czystej kopii polskiego wydania Windowsa 95 OSR 2:
10038, "Nazwa hosta . . . . . . . . : %0"
10039, "Serwery DNS . . . . . . . . : %0"
10040, "Typ węzła . . . . . . . . . : %1"
10041, "Scope ID NetBIOS. . . . . . : %1"
10042, "Routing IP zezwolony. . . . : %1"
10043, "Włączone WINS Proxy . . . . : %1"
10044, "NetBIOS Resolution Uses DNS : %1"
10045, "Adres fizyczny. . . . . . . : %1"
10046, "Opis. . . . . . . . . . . . : %1"
10047, "Włączone DHCP . . . . . . . : %1"
10048, "Adres IP. . . . . . . . . . : %1"
10049, "Maska podsieci . . . . . . . : %1"
10050, "Domyślny router . . . . . . : %1"
10051, "Serwer DHCP . . . . . . . . : %1"
10052, "Postawowy serwer WINS. . . . . : %1"
10053, "Zapasowy serwer WINS . . . : %1"
10054, "Dzierżawa otrzymana . . . . : %1"
10055, "Dzierżawa wygasa. . . . . . : %1"
Fragment zasobu MESSAGETABLE pliku WINIPCFG.EXE z polskiego wydania Windows 98 SE:
10041, "Nazwa hosta . . . . . . . . : %0"
10042, "Serwery DNS . . . . . . . . : %0"
10043, "Typ węzła . . . . . . . . . : %1"
10044, "Scope ID NetBIOS. . . . . . : %1"
10045, "Routing IP zezwolony. . . . : %1"
10046, "WINS Proxy włączone . . . . . : %1"
10047, "NetBIOS Resolution używa DNS: %1"
10048, "Adres fizyczny. . . . . . . : %1"
10049, "Opis. . . . . . . . . . . . : %1"
10050, "Włączone DHCP . . . . . . . : %1"
10051, "Adres IP . . . . . . . . . . : %1"
10052, "Maska podsieci . . . . . . . : %1"
10053, "Domyślna brama . . . . . . . : %1"
10054, "Serwer DHCP . . . . . . . . : %1"
10055, "Główny serwer WINS . . . . : %1"
10056, "Zapasowy serwer WINS . . . : %1"
10057, "Dzierżawa otrzymana . . . . : %1"
10058, "Dzierżawa wygasa. . . . . . : %1"
Fragment spolszczonego przeze mnie zasobu MESSAGETABLE pliku WINIPCFG.EXE z dodatku Winsock 2 dla Windows 95:
10039, "Nazwa hosta . . . . . . . . : %0"
10040, "Serwery DNS . . . . . . . . : %0"
10041, "Typ węzła . . . . . . . . . : %1"
10042, "ID zakresu NetBIOS. . . . . : %1"
10043, "Routing IP zezwolony. . . . : %1"
10044, "Włączone WINS Proxy . . . . : %1"
10045, "Rozpoznaw. NetBIOS używa DNS: %1"
10046, "Adres fizyczny. . . . . . . : %1"
10047, "Opis. . . . . . . . . . . . : %1"
10048, "Włączone DHCP . . . . . . . : %1"
10049, "Adres IP. . . . . . . . . . : %1"
10050, "Maska podsieci. . . . . . . : %1"
10051, "Domyślna brama. . . . . . . : %1"
10052, "Serwer DHCP . . . . . . . . : %1"
10053, "Podstawowy serwer WINS. . . : %1"
10054, "Zapasowy serwer WINS. . . . : %1"
10055, "Dzierżawa otrzymana . . . . : %1"
10056, "Dzierżawa wygasa. . . . . . : %1"
Problem jest jednak zupełnie inny – czy mógłbym podzielić się oficjalnie ze światem takimi przeróbkami? Aby spać spokojnie, musiałem niestety postanowić samemu sobie, że nie. Przeszkodą są oczywiście przepisy o prawie autorskim oraz licencje, które czarno na białym podają do wiadomości użytkownikowi, że nie wolno dzielić się modyfikacjami plików i nie jest ważne, czy te pliki są ogólnodostępne i za darmo, czy pochodzą z płatnego produktu. I choć dołączanie pliku CHIMES.WAV z Windowsa 98 bądź dźwięku z kompozycji Plus! „Science” do darmowego komunikatora Gadu-Gadu albo nawet komercyjnych programów uchodziło jakoś na sucho, to mimo tego to przekonanie, że pewnego dnia mogę zostać sądzony z tego powodu, powstrzymuje mnie przed, przynajmniej całkowicie, otwartym upublicznieniem takiego typu arcydzieł. Oczywiście mógłbym pokusić się o stworzenie jakiegoś programu-automatu, którego zadaniem byłoby nie dosłowna podmiana plików, ale załatanie ich w trybie rzeczywistym zastępując tylko wybrane zasoby, ale jest to mozolna robota nic nie wnosząca w tym wypadku poza dodatkową stratą czasu, a to nie sprawia już takiej satysfakcji. Co więcej, częściej spotykane były spolszczenia do programów rzeczywiście popularnych, ale mniejszych — przeważnie dlatego, że sami autorzy otwarcie pozwalali na wprowadzanie tłumaczeń będących zazwyczaj zwykłymi plikami INI, DAT itp.
No to inne pytanie – czy warto w ogóle się w to bawić? Jeżeli jesteś patriotą albo najzwyczajniej na świecie liczysz na logikę oraz estetykę w tym, z czego korzystasz, to polecam taką zabawę każdemu. Takie rzeczy wprawdzie nie uczą nas niczego produktywnego, aczkolwiek moim skromnym zdaniem poprawiają to wrażenie, jakiego oczekuje użytkownik. Mieszanki polsko-angielskie naprawdę nie wyglądają ładnie, a co robimy z płotem, który w wielu różnych miejscach traci farbę? Malujemy go całego na nowo! Nie inaczej jest tutaj – jeżeli w konkretnych zakamarkach systemu otrzymujemy komunikaty w innym języku zamiast jednolitym, a chcielibyśmy (i umiemy to zrobić) inaczej, to wtedy poprawiamy, głównie dla naszych potrzeb. Jeżeli nam to wisi, to… po prostu zostawiamy takie, jakie to jest. Żadna filozofia.
Na przykładzie starego oprogramowania chciałem pokazać, jak powszechnym problem był wówczas brak polskiej lokalizacji. Objawiał się on w różnych miejscach, a ludzie nieraz musieli godzić się na taki stan rzeczy. Ale przyszedł już czas na protest – Poles ain’t no geese after all! Na szczęście w dzisiejszych czasach jest więcej miejsca oraz „otwartości” dla polszczyzny.
Komentarze
MCbx | 04-04-2018 21:49
PeCeT, w czasach, w których robiło się takie polonizacje, nie udostępniało się plików właśnie z powodów licencyjnych - czasami taki plik w zupełności wystarczyłby za "cracka". Udostępniało się tzw. patcha, często robionego programem typu PatchMaker, korygującego tylko pewne elementy pliku. Istniały całe strony z opisami jak robić tłumaczenia ResourceHackerem i właśnie z patchami. Przykre, ale patrząc na zainteresowanie sceną retrocomputingową w pozakomercyjnych sprawach, to niestety, ale wychodzi tu nasza mentalność. Ludzie mają dyskietki z Mac OSem po polsku zrobionego przez braci Brzegowych, i są nieliczni, którzy chcieliby ściągnąć je KryoFluksem, ale nie chcą kupować za cenę współczesnego nowego Maca kota w worku, bo dyskietki są w "stanie nieznanym". Co gorsza, takie podejście to się pojawiło stosunkowo niedawno, jakąś dekadę temu.
PeCeT_full | 05-04-2018 10:59
@MCbx Wiem, o co chodzi. Pisząc o „łataniu w trybie rzeczywistym zastępując tylko wybrane zasoby” pomyślałem o własnoręcznie stworzonym narzędziu, a nie o jakimś Patch Makerze czy Restoratorze, które może i faktycznie czynią swoją powinność, lecz w przypadku tego drugiego (pierwszego nigdy nie stosowałem, więc nic nie mogę o nim z mojego doświadczenia powiedzieć) pliki wykonywalne są tak łatane, że wprowadzane są nowe zasoby (i o ile się nie mylę, to jeszcze Restorator na dodatek pozostawia tam swój ślad, dzięki któremu może się identyfikować), ale zostawiane z boku również te oryginalne, co niepotrzebnie zwiększa ich rozmiar, a to mnie jednak drażni. Co do kwestii cenowych, to wspomnę o pewnym, stosunkowo niedawno dokonanym zakupie na eBayu – jakaś niby fabrycznie zapakowana karta dźwiękowa AdLib Gold 1000 ISA, której cena na stronie początkowo wynosiła $6000 (sic!), ostatecznie została sprzedana chętnemu za $4000. Przykład może i kuriozalny, ale nadal prawdziwy. Nie dziwmy się więc, że zwyczajni fascynaci starego sprzętu komputerowego, nierzadko nie osiągający zbyt wysokich zarobków, nie mają ochoty ulegać upartym kolekcjonerom i wręcz zagorzałym do bólu fanom. I niestety w obecnych czasach może tu chodzić nawet o, wydawałoby się, zwykły sprzęt do zgrywania nośników.
MCbx | 05-04-2018 20:22
Nie znam Restoratora, ale o ile pamiętam wiele patcherów zapisywało różnice - pozostawienie kopii zapasowych oryginału należało do użytkownika. Co do sprzętu do zgrywania - pasjonaci już ten sprzęt mają. KryoFlux-podobne urządzenie można zreprodukować za pomocą sprzętu laboratoryjnego dostępnego w większości pracowni elektronicznych. Szczególnie, że cena tego sprzętu nie jest odmienna od ceny podobnych analizatorów dla elektroniki. Problem jest w tym, że zupełnie jak ze znaczkami pocztowymi: jest jedna grupa, która wszystko uważa za śmieci i inna, którzy każdą niesprawną masówkę uważa za bezcenny zabytek. Tacy właśnie próbują sprzedawać dyskietki z rzekomo unikatowym softem za cenę nowego komputera, a jak u kogoś te dyskietki włożą to nagle okazuje się, że w latach 90-tych je sformatowali i nagrali kopię Dynablaster. Oczywiście prawda leży pośrodku. I tak, jak ci, co wydawali fortuny na nieznanej zawartości klasery w latach 80-tych i połapali się z makulaturą na ekspertyzie 20 lat później, tak połapią się ci, którzy kupują za wielkie ceny po czym nie mają pojęcia co z tym robić i odkładają. Połapią się gdy uszkodzonego 7400 nie będzie gdzie kupić a nieukręcone akumulatorki zaczną porządnie lać. Co do tej karty to mnie nie strasz, mam zapakowaną myszkę Microsoftu na ISA, czyżbym musiał kupić sobie sejf? :)
Księżniczka Ola | 06-04-2018 15:27
Fajnie, że dla emcebeiksa nie jestem pasjonatką, bo nie stać mnie na kryofluksa. Kocham gdy ktoś uważa, że tylko bogaci powinni bawić się w retro.
MCbx | 06-04-2018 18:59
@Księżniczka Ola Nie przesadzaj, mnie też nie stać, ja improwizuję z tego do czego mam dostęp :). Dodatkowo pisząc o KryoFluksie mówię ogólnie o sprzęcie do archiwizacji - jeżeli archiwizujemy dyski pecetowe, to nam w 90% przypadków wystarczy ten kontroler stacji dyskietek ze starego peceta. Podobnie z mikrokomputerami, jest narzędzie do CP/Mów, do Commodore i do Atari, jest narzędzie do Maców, Amig i do wielu innych platform. Oryginalnego KryoFluksa (czyli w rzeczywistości analizatora logicznego z zapisywaniem) używa się gdy już naprawdę nie ma jak zrzucić tego dysku, mamy jakiś dziki, egzotyczny format którego nie ma którędy tknąć. IMHO archiwizacja (niezabezpieczonych) dysków pecetowych czy Mac'owych KryoFluksem zamiast zrobienia konwencjonalnych obrazów to czynność podobna do smarowania tranzystorów pastą, żeby lepiej "brzmiały" :). To takie moje zdanie dotyczące konkretnego rozwiązania. Chodzi o to, że ja właśnie jestem przeciwny robieniu z retrocomputingu ekskluzywnego hobby dla bogatych elit, bo to jest już krok do spadku popularności i traktowaniu jako typowy "zapychacz półek" do lokaty kapitału (a jak się to kończy już pisałem). A takie podejście jest coraz częściej spotykane w polskim Internecie. To niestety szkodzi całości tej retro-sceny, i zamienia Scenę w to, czym jeszcze do niedawna nie chciała być. To jest przykre, ale opiszę swoje niedawne doświadczenia. Jeżeli ktoś wygrzebie sobie Atari i szuka możliwości podłączenia klawiatury, to zadając pytanie na zagranicznym forum dostanie link do interfejsu Eifel (projekt jest GPLowy) i specyfikacji protokołu. Na polskim forum ktoś mi próbował sprzedać... pliki projektu ściągnięte ze strony Eifla. I to nie był jednostkowy przypadek, bo, kolejny okaz, wydrukował sobie specyfikację protokołu i też próbował zrobić szwindel opisując to co gorsza jako "oryginał".